Cesarka na życzenie
Zaledwie jedno na 10 cesarskich cięć jest naprawdę koniecznie. Dlaczego zatem „cesarka” na życzenie zyskuje na popularności, szczególnie w bogatych regionach Niemiec. Czy górę bierze moda? Może wygoda rodzących? Bo lekarze wciąż przekonują – poród siłami natury jest lepszy dla dziecka.
Alina Bronski i Denise Wilk, autorki Die Abschaffung der Mutter, wysunęły śmiałą tezę, że Niemcy można uznać za kraj cesarskiego cięcia. Ten autorski duet zawiązał się w Berlinie, gdzie obie panie mieszkają i pracują. Denise Wilk jako dolua, czyli wykształcona i doświadczona również w swoim macierzyństwie kobieta, zapewniająca niemedyczne, za to całościowe (fizyczne, emocjonalne i informacyjne) wsparcie matki i rodziny w czasie ciąży, porodu i po porodzie. Natomiast Alina Bronsky jest pisarką, autorką kilku bestselerów, oraz matką trójki dzieci.
W swojej książce panie piszą o wielu „wynaturzeniach” ciąży i macierzyństwie. Na przykład o robieniu dziecku w łonie matki serii niepotrzebnych badań. Piszą o matkach, które proszą ginekologów o „ładną” datę urodzin dla dziecka. Z zebranych przez autorki informacji wynika, że w ostatnich latach w Niemczech znacząco wzrosła liczka cesarskich cięć na życzenie pacjentki.
Statystyki
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) odsetek porodów przez cesarskie cięcie nie powinien przekraczać 15% wszystkich porodów. Tymczasem w Niemczech wynosi niemal 32% i z każdym rokiem rósł. Aż do 2015 r, kiedy po raz pierwszy odrobinę spadł: z 32,1 do 31,7 %. Wciąż jednak ma się to nijak do faktu, że cesarskie cięcie - z medycznego punktu widzenia – jest konieczne u zaledwie 2% rodzących.
Na każdej niemieckiej porodówce lekarze będą namawiać przyszłą matkę, żeby zdecydowała się na naturalny poród. Oferują przy tym naprawdę szeroką gamę udogodnień, od porodu w wodzie, na piłce, w pozycji kucznej, itp. Jednak ostateczna decyzja należy do rodzącej. Lekarze nie nalegają zbytnio na poród siłami natury, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Wtedy szpital czekałby proces sądowy i wypłata słonego odszkodowania.
Rządzi geografia
Cesarskie cięcie (czyli kaiserschnitt) powinno być wynikiem konkretnych zaleceń lekarskich. Upraszając - za autorkami książki Die Abschaffung der Mutter – operacja powinna mieć miejsce, gdy rodząca jest za stara i za gruba lub ma poważne problemy zdrowotne.
Tymczasem niemieckie statystyki pokazują, że podział przebiega raczej na linii: zachód - wschód. Najchętniej za pomocą cesarskiego cięcia rodzą kobiety z Bawarii, Dolnej Saksonii i Nadrenii-Palatynatu. Najniższy wskaźnik „cesarskich” porodów jest w tzw. nowych landach. Na przykład w Dreźnie wynosi on 17%, czyli niemal zgodnie z zaleceniami WHO. Natomiast w Nadrenii-Palatynacie przekroczył 50%.
Dysproporcje na pewno nie wynikają z tego, że na zachodzie Niemiec mieszkają w większości stare, grube i chore kobiety, a na wschodzie wręcz przeciwnie. W wielu wypadkach operacja zamiast porodu siłami natury jest wynikiem zawartości portfela i podejścia do życia.
Trud rodzenia
To właśnie podejście do życia (nazywane przez niektórych wygodnictwem) decyduje, w jaki sposób kobieta urodzi dziecko, (wyłączając stricte medyczne wskazanie do cesarki). To jak ze wspinaczką na szczyt. Jedni wolą się wejść na własnych nogach, inni wjechać kolejką.
Zalecany przez lekarzy i doule naturalny poród, to męcząca i często bolesna wspinaczka na szczyt. Cesarskie cięcie to wygodny, szybki i nie męczący wjazd kolejką. Wprawdzie trzeba potem dłużej leżeć w szpitalu i „powalczyć” o pokarm (karmienie piersią to całkiem osobny, długi temat), ale nie ma bólu związanego z porodem. Biorąc pod uwagę zdobycze współczesnej medycyny jedyną „pamiątką” po „kaiserschnitt” jest niewielka, niemal niewidoczna blizna.
Ponadto „cesarkę” można zaplanować, trwa krótko, postrzegana jest jako bezbolesna i czysta. Może właśnie tak powinna rodzić współczesna, wyemancypowana kobieta?
Jak jest gdzie indziej?
Anna Bronsky i Denise Wilk chyba za głośno uderzyły na alarm, bo na tle światowych statystyk Niemcy wcale nie wypadają najgorzej. Owszem, są daleko w tyle za krajami skandynawskimi. W Szwecji czy Finlandii liczba cesarskich cięć waha się w granicach 17% ogólnej liczby porodów. W środku stawki są Wyspy Brytyjskie, 25% „cesarskich” porodów. Na drugim biegunie są takie kraje jak Portugalia czy Włochy, gdzie sięga on 40%.
To do nich może dołączyć Polska, gdzie w 2014 roku odsetek kobiet rodzących przez cesarskie cięcie wyniósł ponad 30%.
Z opracowań Fundacji Bartelsmanna wynika, że większość cesarskich cięć odbywa się na życzenie przyszłych matek. Zaledwie jedno na 10 cesarskich cięć jest koniecznie z medycznego punktu widzenia.
Lepiej siłami natury?
Cesarskie cięcie to poważna operacja chirurgiczna, polegająca na przecinaniu, po kolei, powłok skórnych, otrzewnej oraz mięśnia macicy, a następnie na wydobyciu dziecka oraz łożyska. Jak każda operacja, wymaga znieczulenia. Zwykle stosuje się tzw. znieczulenie zewnątrzoponowe czyli od pasa w dół. Po cesarskim cięciu pacjentka dłużej dochodzi do siebie, dłużej też goi się rana pooperacyjna.
Ale, ale… Poród siłami natury wcale nie znaczy naturalny. W dzisiejszych czasach poród odszedł daleko od natury. Jest zmedykalizowany, uczestniczą w nim obce osoby. Jednak z punktu widzenia dziecka jest bardziej korzystny, co podkreślają zgodnym głosem ginekolodzy, położne i doule.
Dlatego wybór jest nieoczywisty. Dobrostan dziecka versus prawo matki względnej wygody.
Ciekawostka: Cięcie cesarskie wywodzi się ze starożytnego Rzymu, gdzie prawo zakazywało pogrzebania ciężarnej kobiety bez wyciągnięcia z jej łona płodu. Ówcześnie wykonywano je jedynie na zmarłych kobietach w ciąży.
Zdjęcie: www.flickr.com/photos/criminalintent/5334607561; autor: Lars Plougmann
Do serca przytul psa. Za ile?
Niemcy na czele protestów antykapitalistycznych we własnym, kapitalistycznym przecież kraju



